Pan Piotr umierał długo po wypadku samochodowym. Podtrzymywany przez aparaturę szpitalną pokonywał dzień za długim dniem w cierpieniu. Codziennie rano i wieczorem była przy jego łóżku piękna żona, w porze obiadowej rodzice, a na podwieczorek dwie kobiety z którymi łączył go związek nieformalny.
Umierał i cierpiał. Respirator pokazywał ciężki oddech, a amputowana noga krwawiła. Było to na dodatek środek upalnego lata, powodując że brak klimatyzatora w pomieszczeniu podrzędnego szpitala do którego trafił po wypadku sprawiał ból na całej powierzchni ciała w gipsie.
Obsługa pielęgniarska tymczasem zwróciła uwagę na dziwne pozycje przybierane przez odwiedzających go ludzi. Gdy nieprzytomny leżał a pulsomierz pikał w charakterystyczny sposób, goście siadali obok łóżka na krzesłach, pochyleni do przodu dość znacznie, jak gdyby modlili się, ale trzymając dłonie niemal pod łóżkiem.
Wreszcie zmarł. I kiedy pielęgniarki sprzątały miejsce w którym przebywał denat, jeden z pacjentów leżących dotąd obok łóżka pana Piotra odzyskał zmysł mowy, bowiem w swoim wypadku miał złamana szczękę.
– Widziałem…Widziałem – powiedział w swych pierwszych słowach.
– Co pan widział – dopytała się pielęgniarka.
– Widziałem.. jak trzymali kciuki pod łóżkiem – wyjaśnił zaraz pacjent, okazało się bowiem wkrótce, że polisa pana Piotra była dobra. A testament niejasny.