Do drzwi mieszkania pana Grzesia pukał warszawski dzielnicowy, komornik, policja, była żona z dwoma osiłkami, kolega od kochanki oraz rodzice przybranego syna. Zamknięty na cztery spusty nie wiedział co robić. Dni mijały bardzo powoli na prawdziwych bijatykach z myślami, nie miał już bowiem nic oprócz kilku butelek wódki w zapasie.
Pewnego dnia zapukał znowu ktoś.
– Na szczęście – pomyślał. – Jest jeszcze judasz.
Zerkając przez otwór w drzwiach zobaczył dobrego listonosza. Drzwi szybko otworzył, złapał go za krawat i wciągnął do domu niejako jednym ruchem ramienia.
– Panie, cośpan! – rzucił tylko listonosz znikając w drzwiach domu pana Grzesia.
Okazało się, że przyszło rozliczenie z zagranicy, a w nim spory zwrot podatku na koncie w Holandii. Wypchnął więc listonosza trzaskając drzwiami i przekręcając łucznik. Siedział z dokumentem na wersalce.
– Co robić – myślał już tylko nalewając szklankę.
Nie miał już nic, o samochodzie nie mówiąc. Jedna para butów, i parę drobnych na autobus miejski, którym następnie udał się do wypożyczalni samochodów Warszawa. Jazda próbna w obecności pracownika firmy była prosta. Grześ poprosił grzecznie pracownika by zajrzał pod maskę, następnie oddalił się prosto do Amsterdamu.